To
miał być udany, 9 dniowy plener. Ok 2 tyg, przed terminem dostałem zaproszenie. Niestety termin zbiegał mi się z innymi, już wcześniej zaplanowanymi wydarzeniami m.in. z wystawa w Staporkowie (woj. świętokrzyskie). Moim warunkiem było to,
ze ktoś mnie na wernisaż zawiezie i odwiezie inaczej nie mamy o czym rozmawiać. Organizator obiecał busa i zabranie wszystkich uczestników na wystawę. Zgodziłem się. Pojechałem. Dzień przed wystawą telefony, ze
busa nie ma, to może uczestnicy pojada swoimi samochodami - oddam za
paliwo. (załatw sobie). Nie było chętnych. To może pracownik ośrodka.
(załatw sobie). Organizator obiecał a teraz ja mam latać i szukać
ludzi, którzy mnie zawiozą. Wnerwiony? Nie, wcale. Późne popołudnie,
telefony do znajomych, szukanie autobusu. Jakoś muszę się dostać na
wernisaż. (150 km). Znalazłem dojazd. Podjąłem decyzję, że wracam z
pleneru. Organizator nie dotrzymał obietnicy, wiec ja wracam. Szkoda,
ale mam swoje zasady i honor. Nie pozwolę na wykorzystywanie siebie.
Ludzie też byli zawiedzeni, że nie mogą jechać. Zostawiłem dwa obrazy
(jeden skończone, drugie nie - dostałem dwa płótna) aby nikt nie mówił,
że korzystałem ze wszystkiego za darmo. Plener skończył się dla mnie po
trzech dniach. czwartkowy poranek nie był wesoły. z samego rana
wyjechałem. Po wernisażu przecież mógłbym wrócić na następne 4 dni,
jakby nigdy nic. Podjąłem decyzje, ze nie wracam. najbardziej szkoda
spotkań i rozmów z plenerowiczami. Ale... będą następne. Może nie w tym
miejscu i nie w takich okolicznościach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz